czwartek, 23 maja 2013

"Spadająca gwiazda" część II

-Pański ojciec...-zmieszał się rycerz.-Tak mi przykro. On zginął...
W tamtym momencie świat Estrelli się zawalił. Wszystkie wspomnienia zaczęły ją bombardować, a ziemia osunęła się pod nią niczym przepaść. Dziewczyna upadła na kolana i zakryła dłońmi twarz. Jej ciałem wstrząsnął histeryczny szloch. Rycerz widząc jej postać unoszącą się od urywanych oddechów, przyklęknął na jedno kolano, położył rękę na jej ramieniu i ze łzami w oczach delikatnie rozchylił jej dłonie. Na jego zarośniętą twarz spojrzały zaczerwienione oczy dziewczyny, a jej policzki były mokre od słonych łez.
-Wiem, że jesteś wstrząśnięta tym wydarzeniem, ale to nie koniec niemiłych niespodzianek-rzekł mężczyzna.-Musisz uciekać.
-Co?-szepnęła dziewczyna. W jednej chwili spadły na nią grady tragicznych wiadomości, że nie wiedziała już na czym ma się skupić.
-Jesteś w niebezpieczeństwie. Jeżeli nie oddalisz się z zamku, to... Możesz zginąć.
-To dlatego zginął mój ojciec?!-wykrzyknęła dziewczyna.-Przeze mnie?! Przez to niebezpieczeństwo?!
-Nie...Spokojnie-rycerz delikatnie klepnął ją w ramię.-Wszystkiego dowiesz się w swoim czasie. Po prostu musisz uciekać teraz. Nie możemy pozwolić sobie na zwłokę! Wszelkie wskazówki dostaniesz od Hortensa, który Cię zawiezie na wskazane miejsce. Nic więcej nie mogę Ci powiedzieć.
Tymi słowami obudził dziewczynę. Zdała sobie sprawę z niebezpieczeństwa i w pośpiechu podniosła się z klęczek. Otarła łzy, czując w ustach ich słoność i ruszyła ku garderobie.
-Nie pakuj się-rzekł rycerz widząc zamierzenia księżniczki.-Służące Cię już spakowały. Jedyne, co musisz zrobić to zejść na dół i dosiąść konia.
I tak uczyniła dziewczyna. Podciągnęła rąbek sukni i zbiegła ze schodów. Stukot jej obcasów odbijał się echem, ale ona skupiła myśl tylko na jednym-na niebezpieczeństwie. Tylko ono pomogło jej chwilowo zapomnieć o tym tępym bólu. Straże, otwierając drzwi, rzuciły przelotne spojrzenie na zapłakaną dziewczynę, jednak jej kamienna twarz nie wskazywała na rozdarte serce. Jedynie oczy zazwyczaj błyszczące i przepełnione radością, teraz ociekały smutkiem i strachem. Dziewczyna wyszła na zewnątrz. Powitał ją mroźny wiatr, który otulił ją zimnym powiewem. Jej włosy tańczyły z nim, a suknia kołysała się w takt tej niesłyszalnej muzyki. Estrella objęła się ramionami i spojrzała w górę. Niebo błyszczało piękniej niż kiedykolwiek. Gwiazdy były niczym punkciki diamentów rozsypane na nieprzeniknionym, ciemnym płótnie. Jej oczy wypełniły się łzami, gdy ponownie pomyślała o ojcu, jednak rycerz przerwał jej przemyślenia, narzucając na jej zmarznięte ramiona płaszcz. Z wolna ruszyła w kierunku konnicy. Czekał już na nią Hortens, którego szare oczy i jasne, niemal wypłowiałe włosy pociemniały, jakby wmieszały się w otaczającą ciemność. Powitał księżniczkę milczącym skinieniem głowy i wskazał konia, którego miała dosiąść. Chłopak był wspaniałym jeźdźcem, jednak cenił sobie samotność, a relacje międzyludzkie nie stanowiły jego podstawy. Estrella pogładziła konia i lekko uniosła kąciki ust. Pamiętała wszystkie chwile związane z Esmeraldem, który towarzyszył jej niemal od dziecka. Wiatr we włosach, uczucie bezgranicznej wolności, jego złocista grzywa mieniąca się w letnim słońcu, ale także upadki i niepowodzenia. Cieszyła się,ze to właśnie on będzie towarzyszył jej w tej niebezpiecznej podróży. Zwinnym ruchem wsiadła na przyjaciela, którego ciepło ogrzało jej ciało. Koń parsknął wesoło, a z jego nozdrzy wydobyła się skroplona para wodna.
-Czas ruszać-rzekł Hortens niskim głosem.
Estrella skinęła głową i złapała za uzdy. Chłopak wyprzedził ją, a jadące za nimi straże dotrzymywały tempa. Cichy stukot końskich kopyt rozbrzmiewał w martwej ciszy otaczającego zamku. Dziewczyna ostatni raz obejrzała się za siebie i z żalem w sercu pożegnała miejsce, w którym spędziła tyle czasu i nie wiedziała, czy jeszcze kiedykolwiek tu wróci. Spojrzała w górę na przepiękne niebo, które przypominało jej tylko o bólu i zrzuciła na nie cały ciężar.
Od tamtej pory spoglądając na nieboskłon, czuła tylko przejmującą rozpacz...

sobota, 18 maja 2013

"Spadająca gwiazda" część I

W gwiezdną noc, pośród szumu fal i wycia wiatru przyszła na świat dziewczynka.  Zmęczona matka trzymając kruszynę w rękach, delikatnie uniosła kąciki ust, a chwilę później zgasł blask jej czekoladowych oczu. Chwile uniesienia i radości zostały zduszone przez żałobę i gorycz. Ojciec dziecka załamany odejściem ukochanej, wpatrywał się w maleńki dar pozostawiony przez nią.  Jedynie brązowe oczy dziecka były znakiem pozostawionym przez matkę. Dziewczynka z każdym dniem stawała się piękniejsza, a swoją radością zarażała wszystkich wokoło.  Służbę i dworzan ujmowała jej skromność i dobroć , a manier mógłby się od niej uczyć sam książę z Czarnego Dworu. Otóż, owa dziewczynka była córką króla Klementyna II i jego zmarłej żony królowej Diany. Mieszkała na wspaniałym zamku pełnym renesansowych zdobień, fresków, rzeźb i  kolumn, jednakże fascynowała ją natura. Uwielbiała wpatrywać się w niebo i za każdym razem zadziwiała ją jego  wielobarwność , kształty chmur czy łuki. Jednak to właśnie gwiezdne noce, tak jak ta, gdy się rodziła, fascynowały ją najbardziej. Atramentowe niebo upstrzone brylantowymi punkcikami mieniącymi się blaskiem, tak odległymi, a jednocześnie tak jej bliskimi przypominały duszę. Na upamiętnienie wymiany życia między matką a córką ojciec nazwał dziewczynkę Estrella, co znaczy gwiazda. Ojciec był surowym, lecz sprawiedliwym królem, ale swoją córkę kochał ponad wszystko. Wieczorami, gdy wspominał swoją żonę, a w jego oczach pojawiały się łzy, dziewczynka z impetem wbiegała do jego sypialni, wskakiwała na jego kolana i tuliła się do jego ostrej brody.
-Panienko-mawiał król.-Niedługo na twojej ślicznej buzi pojawią się dziury i będziesz wyglądała niczym ser szwajcarski!
Dziewczynka za każdym razem robiła okrągłe oczy ze zdumienia, ale ojciec wybuchał śmiechem i oboje zaśmiewali się do łez. Tylko ona potrafiła ukoić jego wewnętrzną ranę. Każdej niedzieli ciągała go za rękę do fontanny na głównym placu. Spoglądali na drozdy i wróble pluskające się w chłodnej wodzie, a Klementyn nigdy nie potrafił nadziwić się, z jakim zafascynowaniem Estrella obserwuje to zjawisko. Nawet, gdy zaczęła dorastać, jej zwyczaje się nie zmieniły i chociaż z dnia na dzień przestawała być malutkim dzieckiem, to w jej duszy nic się nie zmieniło.
                Estrella opierała ręce na balustradzie balkonu i z rozkoszą wdychała świeże, wieczorne powietrze. Wokół rozlegał się śpiew świerszczy, a sierp księżyca oświetlał taflę pobliskiego jeziora. Jej falowane, kasztanowe włosy rozwiewał wiatr, a atłasowa suknia spływała z ciała niczym wodospad. Dziewczyna z zachwytem przyglądała się wieczornemu niebu i rozmyślała o jej najbliższych osiemnastych urodzinach. Ojciec żartobliwie wspominał o tym, że powinna szykować się do małżeństwa, ale ona z przerażeniem  myślała o tym dniu. Owszem, wokół mnóstwo było przystojnych młodzieńców, jednak chciałaby wziąć ślub z miłości, a nie przykrego obowiązku. Klementyn szanował jej wolę, jednak wiedziała, że z pewnością przyjdzie czas, by jej ród został podtrzymany przez potomka. Oddaliła jednak od siebie te myśli i zatonęła w zapierającym dech w piersiach widoku. Nagle rozległ się dźwięk pukania do drzwi.
-Proszę-odparła Estrella, zbudzona niczym ze snu.
Do środka jej sypialni wszedł rycerz w średnim wieku, który towarzyszył jej od najmłodszych lat.  Jednak tym razem jego piwne oczy nie były roześmiane, ale zasępione, a zacięty wyraz twarzy informował o walce, która odbywała się w jego duszy.
-Pani…-zaczął, ściskając mocniej rękojeść miecza.-Niestety nie przynoszę dobrych wieści…
Estrella wstrzymała oddech. Z powodu tytułów użytych przez rycerza, a także jego spiętej postawy, wnioskowała, że musiało wydarzyć się coś złego.

Zaczynam nową serię, mam nadzieję, że przypadnie Wam do gustu. Oczywiście nadal będę kontynuowała "Falcatę", ale postanowiłam sprawdzić się w innym gatunku literackim. C: Dedykuję "Spadającą gwiazdę" Jess, która ma dzisiaj urodziny, Gabrysi, która mnie zmotywowała oraz Asi z bloga "Przez różowe okulary", która zawsze dopingowała mnie i moje utwory!

Przepraszam, przepraszam, przepraszam...

Witajcie!
Chyba nie ma słów, które mogłyby wyjaśnić moją długą nieobecność. Jest mi strasznie przykro, ponieważ zaniedbałam bloga... Nie chcę się usprawiedliwiać, ale mogę spróbować się wytłumaczyć. Moja długa nieobecność była spowodowana problemami z komputerem (a także tym, że po prostu nie mogłam na niego wejść), mnóstwem nauki i przebywaniem poza domem. Kiedy zauważyłam, ile mnie nie było, to się załamałam... Nie wiedziałam, jakich słów użyć, aby ponownie reaktywować bloga.
Drugą sprawą było to, że cierpiałam na brak weny, a ten blog głównie składa się z opowiadań. A propos opowiadań. Pomyślałam, żeby ograniczyć posty właśnie do nich, a także jakichś ważnych informacji (jak na przykład ta).
Jeszcze raz chciałabym Was przeprosić i prosić (znowu) o wybaczenie. :c Jest mi wstyd, że tak Was zawiodłam. Przy okazji chciałabym podziękować Gabrysi i Marcie (Jess), które namówiły mnie, abym nie porzucała bloga. Mam nadzieję, że Marcie spodoba się prezent urodzinowy, jakim jest ponowienie bloga. C:

poniedziałek, 11 lutego 2013

"Falcata" część V

Podczas, gdy sylwetki wysokiej, smukłej blondynki i drobnej jasnej szatynki o złocistych pasemkach zaczęły się oddalać, z zasłony drzew wyłoniła się wysoka postać. Ze stoickim spokojem kroczyła po łąkach Falcaty od czasu do czasu rozglądając się wokół swymi ciemnymi oczyma. Nagle twarz młodego mężczyzny rozpromieniła się, a jego usta uniosły lekko. Przyklęknął na jedno kolano i podniósł upuszczony przedmiot. Delikatnie obracał w rękach zgniłozieloną księgę, której litery błyszczały w słońcu.
-Nareszcie się znalazłem...-wyszeptał aksamitnym głosem.
                         ***
Uważnie rozglądałam się po barwnej okolicy, która ciągnęła się w nieskończoność. Chociaż wydawało się, że przeszłyśmy już spory kawałek drogi, to wciąż otaczał nas ten sam monotonny krajobraz. Wydawało się, że w tej krainie czas nie płynie. Spojrzałam za ramię. Moim punktem orientacyjnym było niewielkie różowe jezioro, od którego się coraz bardziej oddalałyśmy, więc zdałam sobie sprawę, że jednak pokonałyśmy pewną trasę. Odwróciłam głowę i natrafiłam na roześmiane spojrzenie Treshii.
-Co?-zapytałam niegrzecznie z uniesionymi brwiami.
-Nie, nic-odparła rozbawiona wróżka.-Tylko... Masz zabawny wyraz twarzy, jak się tak rozglądasz! Spokojnie, nie porywam cię do mojej mrocznej jamy, jak to robią Czarliki Niecne!
-Czarliki Niecne?-zapytałam zdziwiona.-Nigdy nie słyszałam o nich!
-Nic dziwnego-westchnęła Treshia.-Ty praktycznie nic nie wiesz o Falcacie! Ale spokojnie, nie bój się. Zawsze z chęcią odpowiem na twoje pytanie! Otóż Czarliki Niecne to małe, ciemne stworzonka przypominające słodkie niedźwiadki o twarzy małych dzieci. Mogą ci sięgnąć co najwyżej do kolan, ale są bardzo niebezpieczne! Najczęściej śmieją się radośnie, zapraszają cię do zabawy, rozśmieszają i robią słodkie oczka, a jak znajdziesz się już dostatecznie daleko rzucają się na ciebie i zaciągają do nory, w której zostaniesz za hibernowana. Po prostu lubią kolekcjonować takie... Lalki, z których czerpią energię.
Z obrzydzeniem spojrzałam na ziemię sprawdzając, czy nie czai się tam jakiś Czarlik. Na szczęście dostrzegłam tylko kolorowe kwiaty i soczystą zieleń trawy.
-Przepraszam, nie chciałam cię wystraszyć-rzekła speszona dziewczyna widząc moją minę.
-Nie, nic się nie stało! Naprawdę!-odrzekłam wywołując uśmiech na jej nieskazitelnej twarzy.-Po prostu... Przezorny zawsze ubezpieczony, tak?
-Proszę?-zapytała zaskoczona nie rozumiejąc porzekadła, ale ja tylko machnęłam na to ręką.
-Powiedz mi coś jeszcze o Falcacie!-krzyknęłam entuzjastycznie.
-No dobrze-odrzekła wróżka.-Od czego by tu zacząć? Tak więc, jest tutaj masa różnych istot. Zapewne większość znasz z baśni twojego świata. Elfy, gnomy, duchy, satyry, czarodzieje, syreny, czy inne magiczne istoty. Jednak każdą z nich łączy jedna cecha. Cechy ludzkie. Czujemy ból, smutek, radość, złość i nienawiść. Większość z tych istot przypomina ludzi, jak na przykład ja, tylko z większymi lub mniejszymi różnicami. No i jak w waszym świecie... Istnieją pewne podziały. Hierarchia. Otóż wszystko zależy od...
Nagle wróżka przerwała, a jej skrzydła zatrzepotały nerwowo. Rozejrzała się i widząc moją twarz uniosła palec do ust i nakazała mi się zatrzymać. Nerwowo rozglądałam się wśród długich cieni oczekując niebezpieczeństwa, ale okolica była spokojna. Jednak... Za spokojna. Śpiewy ptaków, szelest liści, szepty drzew, szum wody płynącej z oddalonego strumyka... Wszystko ucichło. Jedynym dźwiękiem, który słyszałam było moje bijące serce i płytki oddech.
-Nie ruszaj się-syknęła Treshia.
Stałam w bezruchu wstrzymując oddech i bojąc się zapytać o cokolwiek. Coś było nie tak. Na moim czole pojawiły się kropelki zimnego potu, a dłonie delikatnie drżały. Starałam się zapanować nad nieopisanym strachem, który zakradał się do każdego kawałka mojego ciała. Nie potrafiłam przestać myśleć o paraliżu, który był wywołany paniką. Nigdy nie czułam, czegoś tak okropnego. Barwa każdego zakątka polany została wyssana i przypominała tylko wyblakły jej odcień. W mojej głowie rodziły się przerażające myśli o czyhającym niebezpieczeństwie, chociaż było to nieuzasadnione. Nie spojrzałam niebezpieczeństwu w oczy, a strach odejmował mi czucie... Kątem oka ujrzałam Treshię bladą, jak ściana z wytrzeszczonymi oczami i trzęsącymi się kolanami. Jej puste spojrzenie było wypełnione paniką, a usta mimowolnie zamykały się i otwierały.
-Treshia...-szepnęłam.-Co się dzieje?
Nie uzyskałam jednak odpowiedzi. Wróżka patrzyła w jeden punkt i nawet nie poruszyła się na dźwięk mojego głosu. Ponownie spojrzałam przed siebie i głucho krzyknęłam. W naszym kierunku sunęła przerażająca postać kradnąca każdą barwę i ofiarowująca w zamian czerń. Była to kobieta o szarawej skórze i pochylonej głowie. Jej długie włosy przypominające barwą pióra kruka sunęły się za nią, jak welon. Tak samo ciemne były poszarpane szaty okalające jej nagie, sine ciało. Miała rozpostarte długie ręce, w których trzymała dziwny rodzaj broni, który przypominał połączenie sztyletu i wstęgi. Nagle uniosła głowę i spojrzałam w jej czarne, pozbawione życia oczy. Wydawało się, że to są puste oczodoły, ale były nadzwyczaj szkliste. Posiadała ledwo widoczny nos, a pod nim widniała dziura w niczym nieprzypominająca ust. Przerażająca postać sunęła powoli, ale nieubłaganie w naszym kierunku. Była uosobieniem wszystkich lęków i obaw. Po moich policzkach zaczęły płynąć łzy wywołane przerażającym smutkiem, bólem i strachem. Wiedziałam, że nie ma dla nas ratunku.
Nagle w moją kostkę uderzyła kulka wielkości kamyka, która rozprysła i pozostawiła po sobie piekący ślad. W chwili uderzenia rozbłysł niewielki, migoczący płomyk światła, ale tylko on wystarczył, by przerwać moją bezczynność. Odwróciłam głowę, w kierunku lasu, skąd przytoczyło się światełko i dostrzegłam niedostrzegalny ruch. Przerażająca kobieta nadal się zbliżała, a ja nie robiłam nic, by temu zapobiec! Złapałam Treshię za rękę i pociągnęłam za sobą. Nadal zachowywała się, jak w transie, ale nie stawiała oporu. Biegłam ile sił w nogach, aż usłyszałam przerażające zawodzenie. Domyśliłam się, że pochodziło od kobiety, ale biegłam nadal. Nagle znikąd wyrosły szare korzenie, o które się zaczepiłam i z hukiem upadłam pociągając wróżkę za sobą. Odwróciłam się i zobaczyłam rozwścieczoną twarz mary, która wyciągnęła ręce ze sztyletami i sunęła w naszym kierunku. W tej samej chwili rozbłysło jasne, czerwone światło, które odrzuciło ducha do tyłu. Na tle oślepiającego wybawiciela ujrzałam cień sylwetki mężczyzny z bronią w ręku, który zbliżał się do potwora. Potem nastała ciemność...
Ponownie przepraszam za długą nieobecność, ale mam naprawdę masę pracy... Akurat dzisiaj miałam wenę, więc postanowiłam rzucić wszystko i wylać tutaj pomysł, który zakiełkował w mojej głowie. Mam nadzieję, że Wam się spodobało i nie było za strasznie! :)
Pozdrawiam!

czwartek, 24 stycznia 2013

"Falcata" część IV

Przez moje zamknięte powieki sączyło się światło słoneczne. Gdy byłam już w pełni świadoma, spróbowałam usiąść, ale w pierwszej chwili z niemym krzykiem bólu ległam na ziemię. Zacisnęłam powieki i delikatnie powróciłam do pozycji siedzącej. Bolała mnie każda część ciała. Czułam się, jakbym wypadła z jadącego pociągu i przez godziny toczyła się po nierównościach terenu. Otworzyłam oczy i westchnęłam. Przede mną rozciągała się przepiękna kraina, której nie mogłabym nawet  wyśnić. Siedziałam na bujnej, soczyście zielonej trawie, w którą wplątane były barwne, delikatne kwiaty. Każdy z nich odbijał światło i mienił się wszystkimi barwami, przez co łąka przypominała pole tęczy. Tuż obok miejsca, gdzie siedziałam znajdowało się niewielkie jezioro. Kiedy mu się przyjrzałam, okazało się, że jest... Różowe! Ostrożnie do niego podeszłam i oniemiałam. Nie myliłam się. Miało intensywną, pastelową barwę i pachniało świeżymi kwiatami. Niedaleko mnie coś plusnęło, więc z przestrachem odsunęłam się i dalej przyglądałam cudownej krainie. Wokół roztaczał się las pełen potężnych, zielonych i nieznanych mi dotąd drzew. Chociaż z pozoru nie wyróżniał się niczym szczególnym, to z jego strony dało się usłyszeć szept. Ostrożnie zbliżyłam się i rzeczywiście usłyszałam głosy. Jednak nie wydawali ich ludzie, ale właśnie te drzewa! Ze zdumieniem na twarzy potrząsnęłam głową i przysiadłam na trawie. Po przeciwnej stronie jeziora dojrzałam piękne, błękitne góry. Każda z nich różniła się odcieniem, ale razem tworzyły majestatyczną całość. Ich czubki były przypruszone śniegiem, a każdy powiew wiatru wprawiał je w drżenie.
-Niesamowite...-szepnęłam.-Czy tak wygląda życie po śmierci?
-Co? Kto umarł?-usłyszałam dźwięczny głos.
Z krzykiem podskoczyłam i odwróciłam się, ale źródło dźwięku zniknęło. Podejrzliwie rozejrzałam się, ale nie dostrzegłam żadnego ruchu. Kiedy myślałam już, że się przsłyszałam, dostrzegłam ruch między drzewami.
-Halo? Jesteś tam jeszcze?-krzyknęłam.-Nie bój się, nic ci nie zrobię...
-No bez przesady, prędzej ja bym ci coś zrobiła-usłyszałam melodyjny głosik.-Krzyknęłaś tak, jakbyś zobaczyła zębiska O'rgholata!
-O-O'rg co?-zająknęłam się przeczesując teren wzrokiem i szukając nieznajomej istoty.
-Nie jesteś stąd, nieprawdaż?-zza drzew wyłoniła się damska sylwetka.
Zamrugałam oczami. W moim kierunku udawała się prześliczna dziewczyna o jasnych, promienistych włosach i skórze jasnej, jak śnieg. Była ubrana w przewiewną, zieloną sukienkę uplecioną z kwiatów. Jej bose stopy pieściła trawa, a złociste włosy ozdabiał wianek kolorowych kwiatów. Gdy całkowicie wyszła z zasłony drzew, oniemiałam. Na plecach miała... Skrzydła! Były lekko przezroczyste, ale miały zielony odcień, co nadawało im subtelności. Dziewczyna widząc, że patrzę się na nią jak zaczarowana roześmiała się perlistym śmiechem i odsłoniła rząd białych zębów. Dopiero teraz zauważyłam jej oczy. Były równie zielone jak trawa. Pełne życia i radości, a przy tym emanujące ciekawością i spokojem. Zauważyłam, że ona również mi się przygląda i w momencie, gdy spojrzała mi w oczy, cofnęła się. Jej skrzydła zatrzepotały nerwowo i zerknęła do tyłu, sprawdzając czy zdoła uciec.
-Zaczekaj!-krzyknęłam, widząc jej zamiary.-Proszę, nie odchodź! Nie wiem, gdzie jestem. Czy zechcesz mi pomóc?
-Jak to nie wiesz, gdzie jesteś?-zapytała zaskoczona istota.
-No... Po prostu-powiedziałam zawstydzona.-Otworzyłam książkę i BACH! Zalazłam się tutaj.
-K-książkę?
-W rzeczy samej. Coś nie tak?-zmarszczyłam brwi.
-Nie... Po prostu nikt nie zdołałby się tutaj dostać przez jakąś książkę, chyba że...-usłyszałam wahanie w jej głosie.-Czyli ty zupełnie nic nie wiesz?
-Nic a nic-odparłam szczerze.
-No dobrze-przybliżyła się do mnie widząc, że może mi zaufać.-Jesteśmy w krainie o nazwie Falcata. Mieszkają tu niesamowie istoty o różnych... Hmm... Umiejętnościach. Wszyscy żyli tutaj w spokoju i równowadze, a każdy był równy, aż...
-Aż?-zachęciłam ją, widząc jej skrzywioną minę.
-Aż ktoś bardzo zły zapanował nad Falcatą. To właśnie on sprowadził ze sobą nikczemne potwory żądne krwi. Ukrywają się w mroku, ponieważ Słońce Dobra je powstrzymuje-widząc moje zaskoczenie, wyjaśniła dalej.-Są tutaj różne Słońca. Jest ich dokładnie sześć. Słońce Dobra, Odwagi, Lojalności, Radości, Miłości i... Nadziei. Zmieniają się nie ze względu na godzinę, ale przez zachowanie mieszkańców. Jeżeli najbardziej potrzebujemy Słońca Radości, to się ono pojawia i nas ochrania przed smutkiem. Jeśli Odwagi, to pomaga nam pozbyć się strachu. Sama rozumiesz.
-A jak je rozpoznajecie?-zapytałam zaciekawiona.
-Hmm... Każde z nich emanuje innym ciepłem i kolorem-odparła.-Wszyscy wyczuwają zmianę w swoich sercach. No, chyba, że serca niektórych są skamieniałe i pozbawione uczuć.
Po tych słowach posmutniała, a jej delikatne skrzydełka zaczęły smętnie zwisać. Rozejrzałam się po okolicy i szczerze uśmiechnęłam. Dziewczyna widząc mój zachwyt, z powrotem się rozpromieniła.
-Ach! No pewnie!-krzyknęła.-Zapomniałam się przedstawić. Jestem Treshia. A ty?
-Eee... Ja?-wbiłam wzrok w ziemię próbując ukryć zakłopotanie.-Nie pamiętam.
Zatroskana Treshia delikatnie objęła mnie ramieniem i szczerze się uśmiechnęła.
-Nic się nie martw! Pomogę ci!-krzyknęła zadowolona a jej skrzydła zatrzepotały entuzjastycznie.
-Ale jak? I dlaczego?-odparłam zaskoczona.
-Zaprowadzę cię do najmądrzejszego mędrca, jakiego znam!-zawołała dumna.-Ma więcej niż 700 lat i posiada długą brodę, z której można by było robić warkoczyki! Ale jest dobry, więc nie masz się czego obawiać. Dlaczego? Jak to dlaczego? Przyjaciółom się pomaga!
-P-przyjaciołom?-zapytałam wzruszona.-Nigdy nie miałam przyjaciół...
-No to teraz masz!-uśmiechnęła się.-Może trochę irytujących, ale masz!
-Jak dotrzemy do tego mędrca?-zapytałam szczęśliwa.
-Eee... No z tym może być mały problem-odparła zakłopotana.-Droga będzie długa, żmudna i niebezpieczna... Ale damy sobie radę!
Przepełniona chęcią przygody nie zauważyłam czujnego spojrzenia kryjącego się za szepczącymi drzewami. Z uśmiechem na twarzy otrzepałam ubrania i ruszyłam na poszukiwanie odpowiedzi.

Przepraszam za banalną fabułę i za to, że tak długo zwlekałam z dodaniem kolejnej części. Mam nadzieję, że opowiadanie Wam się podoba! Starałam się, ale efekty mojej pracy musicie ocenić sami!